Opowiadanie III

Wtorek, 17 kwietnia 1973 roku.
 
Hotel nie wyróżniał się od sąsiadujących kamienic. Jedne drzwi prowadziły do nie restauracji podzielonej na opustoszałą część niealkoholową oraz wypełnioną dymem i smrodem taniego piwa część dla zwolenników mocniejszych trunków. Będąca w pobliżu Kawiarnia "Mocca" stanowiła pewną konkurencję, ale tam serwowane lżejsze napoje i desery. Kilka metrów dalej można było wejść do pomieszczeń hotelowych znajdujących się na piętrze. Recepcjonista odburknął coś na przywitanie, ale na widok legitymacji milicyjnej Szymańskiego prawie stanął na baczność.
- Pokój państwa Plowczyk? – rzucił krótko.
- To wyjątkowi goście – próbował anemicznie zaprotestować – prosili, żeby im nie przeszkadzać odwiedzinami.
- Pana nazwisko?
- Marian Duda – drżący głos ledwo wydobył się z gardła
- Powtórzę ostatni raz – wycedził zimno. – Numer pokoju! I tego Rupeckiego też.
- Sześć i siedem – wyszeptał. – Pójdę z panem oficerem.
- Prosiłem o to? Pan tu zostanie i będzie czekać na mojego sierżanta.
Drewniane schody, nie remontowane chyba od czasów wojny, skrzypiały odpowiadając na każdy ruch Szymańskiego. Hałas dobiegający ze znajdującej się poniżej restauracji skutecznie zagłuszał kroki. Kiedy znalazł się w niedoświetlonym korytarzu zatrzymał się na chwilę, żeby wzrok przyzwyczaił się do półmroku.
- Czy nie uważasz, że to zbyt …? – strzęp rozmowy dochodził z najbliższych drzwi po lewej oznaczonych numerem sześć. – Można…. bilety, ale ty… Tak… starczy na pewno… …
Kapitan rozejrzał. Drugi z numerów, który go interesował znajdował się na końcu korytarza. Zbliżył się do drzwi zza których słychać było rozmowę.
- Ale…. t.. ciebie też….
- Melduję przybycie!
Szymański aż podskoczył. Za nim stał sierżant Grzegorz Mgłosiek wyprężony jak struna. To nie było naturalne zachowanie. Chciał coś dać do zrozumienia. Po chwili zza jego pleców wyłonił się porucznik Wojar.
- Pozwoliłem sobie zabrać się z sierżantem, bo widzę, że pan kapitan idzie tropem rodziny i zaniedbuje walkę z wrogami socjalistycznej ojczyzny. Major prosił, żeby w tej politycznej sprawie trzymać rękę na pulsie i nie pozwolić na zlekceważenie procedur.
- Chyba ktoś musi porozmawiać z wdową, prawda? - wzruszył ramionami Szymański. Zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie nacisnął klamkę.
- Pani Agata Plowczyk?
Trzydziestoletnia utleniona blondynka odruchowo kiwnęła głową, ale było widać, że zbiera by ostro zareagować na wtargnięcie mężczyzn. Na przód wysunął się sierżant Grzegorz Mgłosiek, jedyny z milicjantów w mundurze.
- Myślę, że nie ma co owijać w bawełnę. Milicja nigdy nie kojarzy nam się z gwiazdorem roznoszącym prezenty. Pani Agato, pani mąż niestety nie żyje.
Kobieta osunęła się na stojący przy stoliku z telefonem fotel i trzęsącą rękę chwyciła szklankę z wodę.
- Roman zmarł? To niemożliwe – mówiła nie patrząc na żadnego z milicjantów – Jeszcze wczoraj czuł się wspaniale.
- Nie denerwowała się pani, kiedy nie wrócił na noc? – Szymański wiedział, że w pierwszych minutach po przekazaniu tragicznych wiadomości, ludzie są w szoku i mówią najwięcej. Dopiero potem uruchamia się system obronny, który reguluje przekazywanie informacji na zewnątrz.
- Często wyjeżdżał na noc. Czasami spotykał się ze starymi kolegami w okolicy i trochę popił. Jak każdy. Wtedy czasem zostawał u nich na noc. Miał wypadek? Mówiłam, ze niepotrzebne nam takie szybkie auto.
- Granatowy Ford Taurus, który stoi przed hotelem, jest państwa?
- Tak – podniosła ze zdziwieniem wyskubane brwi – nie pojechał autem? Myślałam, że miał wypadek… Co właściwie mu się stało?
- Został zamordowany – po raz pierwszy odezwał się porucznik Wojar. – Sądzimy, że mord miał podtekst polityczny. Czy towarzyszowi Plowczyk grożono?
- Nie wiem – bezradnie rozłożyła ręce. – Mąż nie mówił mi o takich sprawach.
- Jak spędziła pani wczorajszy wieczór?
- Zjadłam kolację około godziny siódmej wieczorem. Trwało to może do godziny za kwadrans ósma. Potem przyszedł pan Rupecki, zjadł cos na szybko i wspomniał, że warto posłuchać nowej audycji w radio. Wie pan, kiedy wyjeżdżamy, nie w każdym hotelu jest telewizor. Szczególnie na prowincji i żebym się nie nudziła, Roman kupił mi radio tranzystorowe, żebym mogła słuchać Trójki. Wie pan, o dwudziestej zaczynał się nowy program „60 minut na godzinę”. Wzięłam wino, nota bene podłe mają tu wina, i poszliśmy posłuchać. Skończyło się o dziewiątej wieczorem. Pogadaliśmy jeszcze, bo zaczął się jakiś program muzyki poważnej, a ja raczej nie przepadam za tym. Chyba koło kwadrans do dziesiątej poczułam się zmęczona i poprosiłam, żeby pan Stanisław poszedł do swojego pokoju, ale jeszcze przedtem przyniósł mi papierosy z baru, póki jeszcze otwarty.
- Zdążył kupić?
- Tak, tę podłą knajpę zamykają o dziesiątej wieczorem, więc w ostatniej chwili udało mu się wydębnić paczkę carmenów. Zachodnich tu nie mają. Jak wrócił akurat zaczynały się „Trzy kwadranse jazzu”. Lubię przy tym zasypiać.
- Oczywiście obywatelko Plowczyk – Wojar uznał, że powinien się włączyć. - Czy towarzyszowi Plowczyk miał na oku kogoś z opozycji antysocjalistycznej?
- Nie wiem – kobieta rozłożyła bezradnie ręce. – Mąż nie wtajemniczał mnie w swoje sprawy.
- Gdzie znajdę obywatela Rupeckiego? Będzie u siebie?
- Mogę po niego zadzwonić – uśmiechnęła się Agata Plowczyk. – Nie mają tu telewizorów, ale telefony naszych pokojach są.
Wykręciła chyba cyfrę siedem i w telefonie odezwał się męski głos
- Słucham cię.
- Panie Stanisławie, jest u mnie milicja i chciałaby zamienić z tobą parę słów. Nie żyje Roman – znów puściły jej nerwy i z łzy popłynęły z oczu. Szybko cisnęła słuchawkę na widełki.
- Ford Taunus, który budzi takie zaciekawienie przechodniów należał do pani męża. Niezły wóz. – Szymański podał jej chusteczkę.
- Tak, Roman bardzo się podniecał samochodami. Kupił go rok temu.
- Jest prawie nowy…
- Tak, była jakaś okazja – Agata Plowczyk wzruszyła ramionami. – Kochał to auto, kupił chyba po wizycie w Krotoszynie. Mnie auta nie interesują.
- Jest telefon do pana porucznika Wojara – w drzwiach ukazała się postać recepcjonistki.
- Pozwoli pani, że się pożegnam – gruby esbek zgiął się w ukłonie. – Czekam na ważną z przełożonymi. Gdyby potrzebowała pani pomocy, towarzyszko, chętnie służę.
Szymański miał wrażenie, że wychodząc prawie stuknął butami niczym przedwojenny oficer.
- A jak układało się państwu życie rodzinne? – kapitan kontynuował pytania.
- Chyba nie muszę na ten temat rozmawiać z prowincjonalnym milicjantem – kobieta pogardliwie wygięła usta. – Mogę tylko zapewnić, że byliśmy wzorowym związkiem. Na to też zwracają uwagę władze wojewódzkie dobierając członków.
Szymański chciał jeszcze o cos zapytać, ale drzwi otwarły się i wszedł wysoki człowiek przed czterdziestką. Miał na sobie dobrze skrojoną marynarkę i modną koszulę z długim kołnierzykiem.
- Co się stało? – zwrócił się do Agaty Plowczyk jakby nie zauważając funkcjonariuszy.
- Dowód osobisty – rzucił krótko Szymański. – Pani pójdzie się ubrać i pojedzie z sierżantem Mgłośkiem spisać zeznania na komendzie. Zresztą to niedaleko, możecie iść pieszo. A obywatel Rupecki odpowie na kilka pytań. Kluczę zostawię w recepcji.
- Pali pan? – wyciągnął paczkę caro, kiedy kobieta wraz z milicjantem opuścili hotelowy pokój.
- Dziękuję – Rupecki wydłubał z niebieskiej paczki papierosa i zapalił. – Co chce władza ludowa wiedzieć?
- Już nie jesteś asystentem wysoko postawionego dygnitarza partyjnego, więc w każdej chwili władza ludowa może ci dać w pysk – powiedział kapitan wpatrując się w jakiś odległy punkt pokoju. – Co robiłeś wieczorem?
- Koło w pół do ósmej, a może za dwadzieścia ósma poszedłem coś zjeść do restauracji. Była tam pani Agata, to się przysiadłem. Potem kupiłem wino i poszliśmy posłuchać radia w pokoju Plowczyków. Szefa nie było. Pomyślałem, że poczekam na niego, ale koło wpół do dziesiątej stwierdziłem, że już jest późno i chciałem wyjść. Pani Plowczyk poprosiła mnie żeby poszedł jeszcze kupić jej papierosy. Prawie zamykali bar jak zszedłem do Biskupianki. Już wypraszali gości. Potem już nie wychodziłem z pokoju.
Szymański przyjrzał mu się uważnie i powoli zaciągnął się papierosem.
- Co pan robił w pokoju?
- Czytałem jakiś kupiony na podróż kryminał. Zydler – Zborowski. Skończyłem parę minut po północy.
- Nie zdążyłem spytać pani Agaty, ale wy jesteście jego asystentem, Rupecki, więc pewnie się orientujecie… To normalne, że Plowczyk znikał na noc?
- Często mu się to zdarzało – mężczyzna potarł czoło. – W każdym mieście miał jakiś znajomych z dawnych lat.
- Gdzie byliście wcześniej podczas takich wyjazdów?
- Ostatnio w Kuckach.
- Z kim spotkał się tutaj?
- Był u miejscowego sekretarza PZPR, potem nie pamiętam. Powiedział, że ma kogoś znajomego w mieście. Może to z nim się wczoraj spotkał?
- Jak pan będzie miał coś, co mogłoby pomóc śledztwu, proszę o kontakt. Na razie proszę pójść na komisariat złożyć zeznania. Oczywiście jak skończy z panią Plowczyk.
Rupecki kiwnął głowa i wyszedł. Szymański został sam w pokoju. Zdawał sobie sprawę, że ze względu na rangę zabitego może mieć problemy z uzyskaniem zgody na przeszukanie, postanowił więc wykorzystać nieobecność Agaty Plowczyk.
W szafie znalazł trzy sukienki i jeden garnitur. Nie znał się na damskich ciuchach, ale nie miał wątpliwości, że Agata Plowczyk zakupy robiła w otwartej rok temu sieci Pewex, a nie sklepach odzieżowych, do których chodził z żoną. Również garnitur nie pochodził z Polski. Symbol luksusu wyszyty w postaci napisu Canali na podszewce marynarki, nie zdziwił go. Plowczyk lubił otaczać się luksusem. Sprawdził kieszenie, ale za wyjątkiem chusteczki i rachunku z pralni, nie znalazł nic. Zamknął szafę i sięgnął pod łóżko po walizki. Większa należała do Agaty Plowczyk. Bielizna, kilka książek, dwa sweterki, suszarka do włosów. Standardowy ekwipunek kobiety w podróży. Był pewien, że jego uzupełnienie: kosmetyki i suszarkę znajdzie w łazience. Sięgnął po walizkę zamordowanego. I tu spotkało go rozczarowanie. Dostępu do wnętrza bronił zamek na kod. Szymański zaklął. Będzie musiał jednak oficjalnie wystąpić o przekazanie rzeczy denata, ale jak znał życie, przejmie je służba bezpieczeństwa. Odłożył walizkę na miejsce, ale nie mógł dopchnąć ją do ściany. Coś tam jeszcze się znajdowało. Uklęknął i zanurkował pod łóżko. Z rozczarowaniem wyjął płócienny worek typu żeglarskiego. Widocznie pani Agacie zabrakło miejsca w walizkach. Tylko co tam upychała? Buty? Wkopnął worek pod łóżko i klnąc opuścił pokój. Chciał jeszcze przeszukać pokój Rupeckiego, ale wychodząc w drzwiach zderzył się z Agatą Plowczyk.
- Pan jeszcze tutaj?
- A pani już skończyła przesłuchanie?
- Porucznik Wojar stwierdził, że nie jest to konieczne i przerwał spisywanie zeznań. 

You have no rights to post comments

Related Articles