Opowiadanie IX - Wyjasnienie

Czwartek, 19 kwietnia 1973 roku.
Obudził się fotelu. Telewizor śnieżył. Pierwsza audycja zaczynała się dopiero o dziesiątej, więc na ekranie nie było nawet makiety kolorowej kuli. W głowie odezwał się kac, wzmocniony wypalonymi w nocy papierosami. Musiało być jeszcze bardzo wcześnie, bo dom spał. Postanowił już nie kłaść się spać. Wczoraj stracił zbyt wiele czasu, które mógł poświęcić na działanie.
Szybki prysznic, jajecznica i mocna kawa postawiła go na nogi. Włożył naczynia do zlewu, myjąc tylko szklankę po wódce. Tej nocnej przyjemności Tereska na pewno by nie zrozumiała. Zresztą chciał jak najszybciej wyjść do pracy, by nie spotkać się z nią rano.
Nie często zdarzało mu się być na komendzie tak wcześnie. Nalał sobie szklankę wody i siadł za biurkiem. Głowa pulsowała. Jednak wódka niekoniecznie pomagała na kaca wywołanego amerykańskim wynalazkiem alkoholowym. Wykręcił numer wewnętrzny i wezwał sierżanta.
Mgłosiek pojawił się w ciągu dwóch minut..
- Referuj – rzucił krótko.
- Prześledziłem trasę ostatniego objazdu towarzysza Plowczyka. Był w Śremie, Krotoszynie, Kuckach, Dławie, Strzelcach i Warłowie. No i Gostyniu. Nasze miasto miało być ostatnim na tej trasie. Rupecki nie odpowiedział mi na pytanie, czy wszędzie spotykał się z duchownymi. Twierdził, że to już nie zależało od niego z kim spotykał się jego pryncypał. Ale mam swoje znajomości jeszcze ze szkoły milicyjnej. I wystarczyło kilka telefonów. Plowczyk w każdym mieście spotykał się z proboszczami kościołów farnych. Przeważnie sprawy dotyczyły remontów i pozwoleń na budowę.
- Co on się tak nagle zainteresował pomocą Kościołowi? Nawrócił się? Odkupienia grzechów potrzebował?
- Nie sądzę – sierżant pokręcił głową- Jeden z moich kolegów napomniał w trakcie rozmowy, że kilka dni po wizycie zniknęła zabytkowa rzeźba barokowa.
- To ciekawe. A w innych miejscowościach?
- Zadzwoniłem ponownie. Muszą jeszcze sprawdzić, ale mam już dwa potwierdzenia.
- Co zginęło?
- Wartościowe drobnostki. Zdobienie obrazu i stary krzyż z bocznego ołtarza.
- A u nas?
- Wiedziałem, że pan kapitan o to spyta - Mgłosiek uśmiechnął się triumfująco. – Udało mi się skłonić dyrektora Muzeum do krótkiego zwiedzania starej fary. Oczywiście pod nieobecność proboszcza.
- Jeszcze raz, sierżancie, przerwiecie swoją wypowiedź i będziecie bawić się w tworzenie narastającego napięcia, to od jutra wrócicie do szlifowania chodników.
- Brakuje wotów.
- Czego brakuje?
- No wota. Stare srebrne i złote wota. Niektóre nawet z XVI wieku. Teraz w ich miejscu wiszą tylko współczesne lub mniej wartościowe.
- Mamy ich listę?
- Zachował się spis sporządzony przez przedwojennego regionalistę Władysława Stachowskiego. Przygotowałem wydruk maszynowy dla pana, kapitanie.

***
Biuro parafialne kościoła pw. św. Małgorzaty. Ul. Kościelna.
Gotycka fara od zawsze fascynowała Szymańskiego. Potężna bryła składająca się z setek tysięcy wielkich średniowiecznych cegieł, z których każda ważyła ponad siedem kilogramów. Pierwsze ściany liczyły sobie prawie siedemset lat i wydawały się odporne na upływ czasu. Niestety nie można było tego powiedzieć o dachu kościoła. Mocno przerdzewiałe rynny zwisały żałośnie w kilku miejscach, a zrzucone przez wiatr czerwone dachówki leżały pod murem świątyni. Letnia nawałnica mogłaby bez trudu całkowicie uszkodzić zabytkowy kościół.
Księdza proboszcza znalazł w zakrystii przygotowującego się do odprawienia kolejnej mszy. Po wymienieniu krótkich zdawkowych konwenansów przystąpił do rzeczy.
- O czym ksiądz rozmawiał z panem Plowczykiem?
- Z kim?
- Może księdzu przypomnę: Roman Plowczyk. Dygnitarz partyjny z wojewódzkiego Komitetu Centralnego. Zamordowany w poniedziałek w nocy. Wcześniej spotkał się z księdzem. Myślę, że trudno zapomnieć o spotkaniu z taką osobą.
- A pan Plowczyk? Teraz sobie przypominam nazwisko. Rozmawialiśmy o konieczności remontu naszego kościoła.
- Członek Partii przyjeżdża do Gostynia i zamiast spotkać się z aktywem partyjnym, klasą robotniczą w hucie szkła czy cukrowni, odwiedza księdza, żeby dopytać o problemy parafii – zakpił Szymański. – Coś nowego dzieje się w tym państwie, a ja o tym nie wiem.
- Pan Plowczyk miał po prostu na uwadze nasz kościół jako zabytek. A to wyjątkowy okaz sztuki gotyckiej. To chyba normalne, że władza ludowa dba o nasze wspólne dziedzictwo?
- Za to nienormalne jest, a nawet niemoralne, żeby ksiądz kłamał – wycedził kapitan. – Tu chodzi o morderstwo, a ksiądz kręci.
- Nie kręcę - anemicznie zaoponował duchowny. – Rozmawialiśmy o zgodzie na remont dachu kościoła.
- W zamian za co?
- Słucham?
- Co chciał w zamian? W zamian za poparcie wniosku o remont dachu.
Ksiądz odwrócił się do okna. Trwała cisza, której Szymański nie miał zamiaru przerywać. Zainteresował się pięknie zdobioną, wiekową szafą, stojącą w zakrystii.
- Nic – odparł wreszcie proboszcz fary. – Chciał pomóc. Czuł, że nie wolno pozwolić na niszczenie kościoła.
- Czyżby? A wie ksiądz, że chętnie obejrzałbym zabytki naszej gotyckiej perełki – kapitan nie przestał przyglądać się zdobieniom szafy. – Może macie coś cennego? Srebra? Złota?
- Mamy kielichy…
- Kielichy to coś pospolitego. A może zdobienie obrazu Matki Boskiej? Jakaś srebrna sukienka? Wydaje mi się, że kiedyś była na obrazie z ołtarza po lewej stronie. Albo wota. Tak, wota - kontynuował Szymański zwrócony nadal w kierunku szafy. – Podobne te najstarsze znajdują się tu, na zakrystii.
- Nie mam tu żadnych starych wotów – wydusił z siebie ksiądz.
- A to ciekawe – westchną Szymański i wyją kartkę z kieszeni. Chwilę szukał odpowiedniego fragmentu i zaczął czytać:
Przy ołtarzu są cztery wotum srebrne – dwie tabliczki i dwa serca. Wotum srebrne w formie tabliczki 11 x 13 cm pochodzi z 1640 roku. W owalnym polu na tabliczce jest wyryta Najświętsza Panna z Dzieciątkiem i berłem. Przed nią klęczy fundatorka w charakterystycznym stroju. Na drugiej srebrnej tabliczce klęczy fundator u stóp M.B. unoszącej się w chmurach. Jedno z srebrnych serc z monogramem Pana Jezusa i Matki Boskiej pochodzi z 1714 r.
- Albo kolejna ciekawa i szczegółowo opisana:
czworobok 12 x 13,5 cm, z brzegiem w rąbki, na nim owal wypukły wśród ornamentów w czterech narożnikach. Na owalu wyryta M.B.N. Poczęta z Dzieciątkiem na lewej a berłem w prawej ręce. Księżyc u stóp. U stóp jej klęczy mieszczka w płaszczu z wysoką czapą ze złożonymi rękami. Na brzegu A.D 1640. Na odwrotnej stronie był napis, z którego odczytać było można tylko: Barbara ...wa. Później dopisano dwukrotnie Pellionum.
- Ciekawe – podniósł wzrok na duchownego. - Chciałbym spróbować doczytać się, co to za Barbara. Nadal ksiądz nie kojarzy, to może kolejny opis cos przypomni?
Zerknął do kartki i ponownie zaczął czytać, co jakiś czas podnosząc wzrok na księdza.
Tablica czworokątna 15 x 17 cm, z brzegiem karbowanym. Wokół środkowego, wypukłego pola 8 x 10 cm, śliczna ramka w reliefie z kwiatów i muszli. Na środkowym polu wykropkowany Chrystus na krzyżu, u jego stóp św. Magdalena. Napis: Sospitatori genrishumani pro sospite, ... per sancti Rochi me rita supplicat; parochia Starogostinensis A : D : 1703.
- Czytać dalej? W sumie prawie 30 wotów srebrnych lub złotych.
- Nie mam pojęcia o czym pan mówi. Jeżeli mam traktować to jako insynuację, proszę postawić mi jakiś zarzut. Ale oficjalnie! Za chwilę mam pogrzeb parafianina, muszę się przygotować.
- Mogę księdzu obiecać, że wrócimy do tej rozmowy – warknął Szymański.

***
Komenda Milicji. Ul. Powstańców Wielkopolskich.
Wracał na komendę wściekły. Liczył, że rozmowa z duchownym cos wniesie, pozwoli mu definitywnie zamknąć sprawę. Zamiast tego szedł nie zważając na drobny deszcz i klął pod nosem.
Dokąd zmierza świat, w którym wszystko już jest relatywne? I wszystko można kupić. Nawet niekoniecznie za pieniądze. A poniżone do walki o zwykłe, do niedawna codzienne produkty, społeczeństwo staje się coraz bardziej głupie, pazerne i pozbawione uczuć. „Polska się chyli w trudne czasy przed bóstwem wódki i kiełbasy”. Czy kiedyś „Traktat moralny” Miłosza zostanie wydany w Polsce?
Żeby choć trochę odgonić pesymistyczne myśli, wstąpił po drodze do sklepu i kupił pół litra Żytniej. Ta sprawa wymaga dużo wódki – pomyślał.
- Wojar zakończył śledztwo – sierżant Mgłosiek przywitał go zaraz po wejściu.
- Tak? Ciekawe, kurwa, jak – burknął.
Wszedł do biura, rzucił płaszcz na krzesło i skierował się do biurka. Wyjął dwie szklanki i nalał do połowy wódki. Bez słowa podał sierżantowi. Wypili bez słowa i trącania się szkłem. Szymański sięgnął po papierosy i skierował w kierunku sierżanta. Widząc odmowny ruch łowy włożył sobie jednego Caro prosto z paczki i zapalił.
- Co ten bancwał znowu wymyślił?
- Aresztował mordercę. Mariana Dolatę. Przynajmniej tak sądzi. Poszedł teraz na obiad zmęczony przesłuchaniem. Powiedział, że jak się wzmocni, to znowu zacznie.
W głosie sierżanta było cos, co spowodowało, że Szymański zgasił ledwie zapalonego papierosa i zbiegł na „dołek”. Schody pokonał w kilku susach. Nie zareagował na wyprężonego na jego widok kaprala, który sprawował funkcję klawisza w milicyjnym areszcie.
Dolatę znalazł w ostatniej celi. Na dźwięk otwieranych drzwi skulił się w kącie łóżka. Na podłodze leżały splamione krwią kawałki zębów. Prawe oko mężczyzny ginęło zakryte opuchlizną. Szymański zauważył, że aresztowany trzyma nienaturalnie wygięte dłonie, skutek bicia milicyjną pałką po położonych na blacie biurka palcach. Nie zostawiał śladów, a jednocześnie powodowały straszny ból. Tym razem przesłuchujący Wojar, nie starał się nawet ukryć skutków bicia. Palce były powykręcane i spuchnięte. Szymański był pewien, że siła uderzeń spowodowała wielokrotne złamania. Mężczyzna trzymał się za brzuch osłaniając krocze. W jego oczach czaił się zwierzęcy strach.
- Nikogo nie zabiłem! I nie mam żadnych wspólników! – wyseplenił przez spuchnięte wargi.
- Kurwa mać! – Szymański nie był aniołkiem i nie raz pozwolił sobie przywalić przesłuchiwanemu, ale to co zobaczył przypominało mu metody z lat pięćdziesiątych. Dolata
- To ty znalazłeś zwłoki?
- Tak, ale nie mam pojęcia kim był ten człowiek – krew z ust popłynęła aresztowanemu na brodę. – Znalazłem go na ulicy.
- Działalność w opozycji mnie w tej chwili nie obchodzi, co wtedy widziałeś?
- Przecież, jak go znalazłem był już dawno zimny! Nic nie wiem.
Szymański pokiwał głową.
- Proszę dziś nikogo nie wpuszczać do zatrzymanego. Wydaję polecenie zakazu wszelkich kontaktów – zwrócił się do kaprala. – A szczególnie porucznika Wojara!
- Wścieknie się – pokręcił głową Mgłosiek.
- Jedziemy do hotelu – Szymański nie zareagował na słowa sierżanta. Wiedział dokładnie, że jeżeli się myli, będzie musiał pożegnać się ze służbą.
- Weź klucze od fiata– ostatnie zdanie rzucił już wbiegając po schodach. – Do Hotelu Polonia.
-Po co?
- Aresztować mordercę, oczywiście.
Milicyjny Fiata 125p był nowym nabytkiem komendy, który miał zastąpić wysłużone Warszawy.
Na Kolejowej nie zauważyli zaparkowane Forda Taunusa. Szymański wbiegł po schodach do Hotelu Polonia.
- Gdzie jest Agata Plowczyk i Stanisław Rupecki?
Tym razem w recepcji siedziała kobieta, która zamrugała zaskoczona oczami.
- Ale że kto?
- Ci od Forda – kapitan nie miał zamiaru tracić czas na tłumaczenie.
- Wyjechali pięć minut temu.
- Gdzie?
- A skąd ja mam wiedzieć? – wzruszyła ramionami i wróciła do czytania „Przekroju”.
Szymański wrócił do samochodu. Przez chwilę siedział w milczeniu. Wykiwali go?
- Jedź na Warszawę!
- Ale skąd szefie wiesz, że na Warszawę?
- Nie będą ryzykować przejazdu przez NRD, gdzie możemy ich jeszcze zatrzymać. Muszą lecieć samolotem. Poznań ma za mało połączeń. Musieli wybrać Warszawę. Szybciej!
Fiat 125 ruszył z piskiem opon. Sierżant Mgłosiek włączył syrenę i przejazd przez PPR-u nie sprawił im problemu. W kilku wypadkach matki przyciągały tylko swoje pociechy bliżej skraju chodnika, a jeden rowerzysta stracił równowagę i wylądował na masce zaparkowanego samochodu.
- Mamy szansę dogonić Forda Taunusa naszym fiacikiem? – sceptycznie pokręcił głową sierżant.
- Mamy szansę spróbować – warknął Szymański. – Nie rozpędzą się na tych drogach. Szczególnie, że raczej ich nie znają. Szybciej! Oni nie jadą na sygnale, musza zatrzymywać się na krzyżówkach.
W Piaskach zobaczyli tylne światła Forda. Na widok wozu milicyjnego na sygnale przyspieszył znacznie.
- Dawaj! – krzyknął Szymański. – Musimy ich dopaść!
Światła hamowania Forda zapaliły się, bo musiał wyprzedzić chłopską furmankę, a z przeciwka nadjeżdżał ciężarowy Star. Przewaga nad ścigającymi zmniejszyła się znacznie. Zaraz po wyjechaniu z Piasków, przyspieszenie Forda dało odczuć swoją moc. Mgłosiek docisnął pedał gazu do oporu. Wskaźnik szybkości przesunął się do 120 km na godzinę, ale wolno, lecz nieubłaganie tylne światła forda zaczynały się oddalać.
- Zwolnij! Zakręt w Godurowie! – Szymański mocniej chwycił się uchwytu nad drzwiami.
- Wiem – sierżant wcisnął hamulec. – Ale oni…
Nie musiał kończyć. Obrzeża drogi nie były zabezpieczone, a kierowca Forda jadąc z dużą prędkością nie zauważył pionowego znaku ostrzegającego przed ostrym zakrętem. Pisk hamulców słychać było nawet w milicyjnym aucie. Samochodem Plowczyków mocno zarzuciło. Tył pojazdu uderzył w drzewo. Auto odbiło się i koziołkując stoczyło się z nasypu drogi. Dwie postaci w środku obijały się bezwładnie, jak kulki w dziecięcej grzechotce.
Mgłosiek z piskiem opon zatrzymał fiata kilka metrów dalej. Uruchomił radiostację i przekazał informację o wypadku.
- Karetka też? – krzyknął przez szybę do Szymańskiego, który już biegł w kierunku forda.
- Tylko po to, żeby lekarz stwierdził zgon.
Już nie pierwszy rzut oka widać było, że Agata Plowczyk i Stanisław Rupecki nie żyli. Szymański nie musiał nawet sprawdzać pulsu. Skręcone w nienaturalny sposób, w części zmiażdżone głowy obu ściganych nie pozostawiały żadnych złudzeń. Szymański westchnął. Kolejna śmierć w imię połączonych rządzy: pieniądza i namiętności.

***
Wojar był czerwony ze złości. Gdyby nie zdecydowana przewaga fizyczna Szymańskiego, ubek rzuciłby się na niego z pięściami.
- Jak śmiałeś ścigać żonę wysokiego dygnitarza partyjnego i jego asystenta? I spowodować w konsekwencji ich śmierć? Szczególnie, że udało się aresztować mordercę! Jesteś skończony, kapitanie! – jego krzyk niósł się daleko korytarza komendy przy ulicy Leszczyńskiej.
Pozwalał sobie na zdecydowanie zbyt wiele. Mógł to w złości wygarnąć Szymańskiemu. Ale fakt, że krzyczał i nie zamknął za sobą drzwi, świadczył, że nie zależało mu na dyskrecji. Wręcz odwrotnie, liczył na to, że jawiąc się jako osoba, która spowodowała odwołanie zasłużonego i rokującego na awans oficera Milicji Obywatelskiej, wzmocni swoją pozycję. Co znaczyło, że miał to uzgodnione ze swoimi zwierzchnikami. I to wcale nie uspokajało Szymańskiego. Wierchuszka ubecji zawsze była względem siebie wyjątkowo lojalna. To, że zwracał się do niego bezpośrednio, a nie per „pan”, też klasyfikowało Szymańskiego, w kategoriach cywila. Może nawet podejrzanego.
- Chciałbym wyjaśnić, że to ja prowadzę śledztwo – rzucił spokojnie. To nie był jeszcze czas na walkę z tym tępakiem.
- Za karygodne zaniedbania zostaniesz odsunięty w trybie natychmiastowym. Złożyłem na ciebie raport! Dotyczący ostatniej, ale nie tylko. Również inne informacje, które zbierałem. Czekam tylko na potwierdzenie z centrali. Albo wylatujesz ze służby, albo – zawiesił głos w rozmarzeniu – wdrażają przeciw tobie sprawę.
- I oczywiście ustalałeś to ze swoim majorem Wacławem? – Szymański zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Początkowe zdenerwowanie już go opuściło, wyparte przez obojętność i otępienie. Pojawiła się nawet myśl, że to może to nawet lepiej. Przynajmniej przestanie na co dzień obcować z kreaturami typu Wojar.
- Major Wacław od początku polecił mi przyglądaniu się tej sprawie i meldowaniu o każdym aspekcie sprawy. Twoje działania od początku były dziwne, Szymański. A stawanie w obronie opozycji socjalistycznej i uniemożliwienie dzisiaj przesłuchania, już co najmniej podejrzane.
- Ile mam czasu?
- Już od ponad godziny czekam na telefon z Poznania. Coś się przeciąga, ale myślę, że może od razu wyślą kogoś po ciebie. To było nawet ciekawe, gdyby zabrali kapitana Szymańskiego na przesłuchanie do Poznania, prawda?
Pod komendę podjechał z piskiem opon samochód. Wojar wyjrzał przez okno i z zadowoleniem zatarł ręce.
- Jest jak myślałem. Uznali sprawę na tyle poważną, że ktoś osobiście pofatygował się do Gostynia. Możesz już oddać mi broń. Tylko bez żadnych kombinacji – wyszarpnął pistolet z kabury. – Kładź broń na stole.
- Leży w sejfie – wzruszył ramionami Szymański. – Jak sądzisz, że strzelisz do mnie w momencie, kiedy będę odpinał kaburę, to się przeliczyłeś.
W korytarzu słychać było szybkie kroki. Po chwili drzwi otwarły się i stanął w nich wysoki mężczyzna w dobrze skrojonym garniturze. Jego siwe włosy spadały na czoło przysłaniając oczy.
- Pułkownik Sygielski. – machnął ręką na widok prężących się na baczność mężczyzn. – Kapitan Szymański?
- Melduję się, obywatelu pułkowniku – milicjant przyjął przepisową postawę.
- A wy? Zapewne porucznik Wojar? Dlaczego trzymacie w ręku broń?
- Starałem się zabezpieczyć aresztowanego Marka Szymańskiego przez rozbrojenie go, obywatelu pułkowniku.
- Co ty pierdolisz, Wojar? Schowaj natychmiast broń i wynoś się z tego pokoju – Sygielski spojrzał na niego z pogardą. – Możesz się też już zacząć pakować. Od maja masz przeniesienie na posterunek w Bojanowie.
- Tam jest etat kolegi z Rawicza, obywatelu pułkowniku – porucznik Wojar był tak zaskoczony zwrotem sytuacji, że odważył się zaprotestować.
- Nie Bojanowo po sąsiedzku, a Bojanów. Podkarpackie. I chyba kazałem już wam wyjść, Wojar? I masz być w dyspozycji. Będziecie przesłuchiwani w sprawie majora Wacława.
Ubek spuścił głowę i wyszedł trzaskając drzwiami.
- Niech pan siada, kapitanie – Sygielski wyciągnął paczkę Marlboro i zapalił. – Jako oficer milicji nie zazdroszczę sprawy o zamordowanie dygnitarza partyjnego na swoim terenie. Ma pan dowody wskazujące na tą parę?
Szymański zapalił papierosa i mocno zaciągnął się dymem.
- Od początku ich podejrzewałem. Już podczas pierwszej wizyty w hotelu słyszałem rozmowę Agaty Plowczyk przez telefon. Miałem wrażenie, że była to rozmowa dwóch bardzo bliskich osób. Linia była wtedy uszkodzona i mogła rozmawiać tylko z kimś z hotelu. Zresztą pytany o to co robił poprzedniego dnia, Rupecki bez wahania podaje alibi na czas morderstwa – skąd wiedział o jaki dokładnie czas chodzi?
- To poszlaki. Nie miał pan dowodów.
- Nie miałem – przyznał Szymański.
- Dlatego sprowokował ich pan do ucieczki, licząc że w ten sposób przyznają się do winy – uśmiechnął się Sygielski.
- Działałem szybko. Nie było w tym nic zaplanowanego.
- Może być pan ze mną szczery, kapitanie. Ja prowadzę sprawę majora Wacława. Sądzę, że zapewniał Plowczykowi pewną bezkarność w jego działalności szabrowniczej. Zresztą prawdopodobnie działali razem od początku. Tylko na skutek – chrząknął – pewnych zmian politycznych, Plowczykowi zaczął się palić grunt pod nogami.
- I chciał uciekać z kraju. Miał paszporty i bilety na samolot do Belgii. Ale zależało mu na załatwieniu jeszcze kolejnej sprawy i pozyskaniu siedemnastowiecznych wotów. Niewielkie, a cenne. Łatwo to przemycić.
- Świetnie pan dedukuje. Ale?
- Ale na drodze stanęła młoda zona i młody asystent. Ona dała mu alibi, a on zamordował Plowczyka. Potem mieli razem uciec, ale ich podróż skończyła na niebezpiecznym zakręcie w Godurowie.
- Z kim miał się spotkać w nocy z niedzieli na poniedziałek?
- Tego nie udało się ustalić. Może Rupecki przekazał mu jakąś fałszywą informację wyciągając z hotelu? Nie uda nam się chyba już tego ustalić.
- A wota?
- Nie było ich w samochodzie. Znaleźliśmy tylko biały, płócienny worek, w których wyrzucone je z okna wieży fary. Plowczyk do takich akcji odbioru łupu wysyłał zawsze Rupeckiego. Wtedy były jakieś nabożeństwa, więc nie mógł po prostu wyjść z workiem z plebani czy kościoła. Proboszcz zostawił mu je w wieży, której drzwi były otwarte. Wyrzucił worek od ciemnej strony kościoła, a potem mógł go ze spokojem zabrać. Niestety, nie udało nam się nadal ustalić, co się z nimi później stało.

 -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Na początku II wojny światowej powstała pełna listę bezcennych wotów z gostyńskiej fary. Jeszcze w wydanym w 1961 roku Katalogu Zabytków Sztuki w Polsce znajduje się zapis: Na plebani liczne wota wiek XVII, XVIII i 1. połowa wieku XIX, natomiast dziesięć lat później w Rejestrze Zabytków Ruchomych już te wota nie wyszczególniono. Do dziś nie udało się ustalić, co się z nimi stało i gdzie się znajdują.
Franciszek Szlachcic z końcem 1973 przestał być drugą osobą w państwie. Oskarżono go o wykorzystanie podstawionych przez wywiad SB sekretarek do szpiegowania I sekretarza PZPR Edwarda Gierka.

Komentarze   

+2 #1 Extra 4 2023-05-27 13:29
Bardzo wszystkim dziękuję, zarówno uczestnikom jak i organizatorom i "agentom" za kolejną świetną zabawę i zdrową rywalizację. Gratuluję zwycięzcom wygranej! Szczególne gratulacje i wyrazy szacunku dla drużyny Alternatywy 4, która pokonała cała trasę gry nie tylko pieszo, ale pchając na wózkach inwalidzkich dwóch członków swojej drużyny. Chwała Wam za to! Jako weterani, chcemy przekazać cenną wskazówkę dla początkujących. Poruszamy się pieszo a nie samochodami, prawda Tapak? Bierzcie przykład z Alternatywy 4. Jeszcze raz wielkie dzięki wszystkim. Do zobaczenia za rok! :)
+3 #2 Extra 4 2023-05-27 13:30
A może by tak w przyszłym roku jakaś nocna edycja gry? Pochodnie, ogniska, latarki... itp?

You have no rights to post comments

Related Articles