Środa, 18 kwietnia 1973 roku.Komenda Milicji. Ul Powstańców Wielkopolskich.
- Mam informacje od moich przełożonych, że niepokoicie rodzinę towarzysza Plowczyka – Wojar był wściekły.
- Poznań czy Leszno? – Szymański spojrzał drwiąco – A pewnie znajomy zabitego, major Wacław?
- Major znał osobiście…
- A nawet spotkał się w Gostyniu z Plowczykiem w przeddzień morderstwa.
- To starzy znajomi i to nie łączy się ze sprawą. Służba Bezpieczeństwa ma swoje informacje. I jeżeli wojewódzkie władze mówią, że to mord polityczny, to tak jest. Zresztą mój TW „Lolek” przekazywał mi informacje, że coś się szykuje, a nazwisko jednego z podejrzanych w prosty sposób łączy się ze sprawą.
Na chwilę w komendzie zapadła cisza. Gdzieś w pokoju obok słychać było głośny rechot i charakterystyczny odgłos trącanych szklanek. „Pewnie dziś Józefa albo Stanisława – pomyślał Szymański i sam nagle zapragnął sięgnąć do biurka i nalać sobie pół szklanki Żytniej. Żeby odkazić się po spotkaniu z tą kreaturą Wojarem. Opanował się szybko. Wiedział, że choć siła dawnego urzędu bezpieczeństwa osłabła, to jednak nadal potrafili dać się we znaki.
- Ale przecież nie uważacie poruczniku, że w tak ważnej sprawie można zaniedbać jakieś procedury? – uśmiechnął się słodko przyglądając się swoim paznokciom. Nie mógł ryzykować spojrzenia esbekowi w twarz. Nawet taki kretyn jak Wojar potrafiłby wyczytać w nich pogardę.
- Umówmy się, że wy, kapitanie, będziecie robić swoje, a ja zajmę się wyjaśnieniem zabójstwa towarzysza Plowczyka moimi sposobami. Oczywiście w kwestii zbierania informacji będziemy się wymieniać.
- Wy, w Urzędzie, zajmujecie się obserwacją duchowieństwa – Szymański czekał na tę deklarację współpracy i postanowił natychmiast zaatakować. – Po co Plowczyk kontaktował się z tutejszym proboszczem? To wasz TW?
- TW? Nie – pokręcił głową Wojar. – Wiem tylko, że ksiądz składał jakieś wnioski o budowę obiektu kościelnego, czy remont tego i dostał odmowę.
- Co do tego miał towarzysz Plowczyk?
- Nie wiem. Nigdy z nim nie rozmawiałem przecież. Interesował się i tyle. Może wysłał tam nawet swojego asystenta, bo w dzień zabójstwa widziano go koło fary. Może miał pasję historyczną? Skończył przecież historię sztuki.
- A co ciekawego udało wam się ustalić w sprawie lokalnej opozycji antysocjalistycznej?
- Proszę sobie nie żartować kapitanie – obruszył się Wojar. – Niedocenianie wroga pierwszym krokiem do defetyzmu.
Szymański odwrócił głowę w stronę okna, by nie parsknąć śmiechem. Kątem oka zauważył, że plecy siedzącego tyłem przy biurku Mgłośka drgają. Zakaszlał żeby odwrócić uwagę esbeka.
- Postaram się poruczniku, ale macie już podejrzanego? Zapewne wasze działania przyniosły już pewne rezultaty?
- A tak – dumnie wypiął pierś Wojar. – Jest małe grono inwigilowane przez naszego człowieka. Może kilkanaście osób, ale główną rolę gra czwórka, do której udało nam się wcisnąć swojego człowieka.
- I na jakiej podstawie ich podejrzewacie?
- Jeden z tej czwórki był na miejscu zbrodni, ale tego na pewno obywatel kapitan nie zauważył? – uśmiechnął się złośliwie Wojar.
Opowiadanie VI
Odsłony: 1969