Opowiadanie I

Opowiadanie I


13 maja 1926
Kamienica przy Świętego Ducha
Godzina 7.30

    Podkomisarz Krzysztof Krzyżostaniak zdziwił się, kiedy dzwoniąc po siódmej do Karskiego, usłyszał głos rozmówcy zanim zdążył zapalić papierosa. Prokurator nie należał do rannych ptaszków, i na poranne telefony odpowiadał stekiem wyzwisk, do których już przyzwyczaiła się panienka na centrali. Co prawda przepisy pocztowe jasno określały, że rozmowę można przerwać jedynie w dwóch przypadkach: pytaniem „Mówi się?” lub jeżeli jeden z rozmówców używa wulgaryzmów. Obsługująca gostyńską centralę telefoniczną Maria Janowska, sumienna pracowniczka Poczty Polskiej, a prywatnie matka dwóch uroczych córek Zofii i Anny, nauczyła się ignorować ozdobniki, jakie pojawiały się w porannych rozmowach z numerem należącym do państwa Karskich. Szczególnie jeżeli łączyła linię z posterunku policji na ulicy 3 – Maja 118.
    - Gdzie? – Głos prokuratora nie był ochrypły, co wskazywało, że jest już po porannej kawie.
    Krzyżostaniak zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy kilkanaście minut później w drzwiach domu przy ulicy Szerokiej pojawił się Karski w drogim garniturze i nienagannie wyprasowanej białej koszuli. Stawiał na to to, że prokurator nie zasnął tej nocy ze względu na skutki obcowania z kwadratową butelką wypełnioną brązowawym płynem, co często zdarzało się, kiedy małżonka prokuratora wyjeżdżała z córką odwiedzić siostrę w Warszawie i na miejsce dotrze w stanie „męskiego zmęczenia”. Karski, mimo że nie tryskał entuzjazmem, na pewno daleki był od skutków alkoholowej libacji.
    Prokurator warknął na młodego policjanta, który wprowadził go do salonu. Posterunkowy zniknął jeszcze szybciej niż się pojawił.
    - Szybko pojawiłeś się na miejscu, ledwo co zdążyłem obejrzeć delikwenta – przywitał go doktor Woźniak nie przestając badać zmarłego. – Ja już w niczym temu panu nie mogę pomóc.
    - Powiedz mi, że to wypadek i niepotrzebnie zrywałem się o tej porze przez pół miasta.
   - O ile możliwe jest uderzenie się przedmiotem zakończonym metalowym elementem z taką siłą, że śmierć następuje natychmiast, a potem ukrycie tego narzędzia, to możesz uznać to za wypadek. No dochodzi do tego jeszcze kwestia uderzenia z dużą siłą siebie w tył głowy i nie pozostawienie na dłoniach śladów krwi – zakpił lekarz.
    - Karol, nie pierdol mi tu – Karski skrzywił się z niesmakiem. – Czyli mnie czeka śledztwo, a ciebie krojenie tego faceta. Wprost cudownie! Co na teraz możesz mi powiedzieć?
    Lekarz podniósł się. Był potężnym mężczyzną z szerokimi ramionami i lekką nadwagą. Sprawiał wrażenie poczciwego misia, ale poruszał się sprężyście.
    - Zgon nastąpił kilkanaście godzin temu. Może po sekcji będę mógł powiedzieć coś więcej. Śmierć zadano jednym, silnym uderzeniem twardym przedmiotem.
    - Młotek?
    - Niekoniecznie – zastanowił się Woźniak. – To było coś twardego. Może żelazo, może kamień? Ale nie młotek. To było coś, co miało bardziej nieregularne zakończenie. Część wbiła się głęboko, ale część tylko zmiażdżyła kość. To na pewno nie młotek czy narzędzie z płaską powierzchnią. Możesz rzucić okiem i zabieram truposza do siebie.
    Karki kiwnął głową. Był dziś wyjątkowo małokontaktowy. Z roztargnieniem spojrzał na leżące zwłoki. Na szarym bordowym dywanie zastygła już plama krwi. Mężczyzna mógł mieć około czterdziestu lat, ale spod opiętej kamizelki wyciskały się fałdy tłuszczu, a nalana twarz wyglądała niezdrowo. O ile trup mógł wyglądać zdrowo – pomyślał Karski. Przejrzał kieszenie nieboszczyka, ale nie znalazł w nich nic ciekawego: chusteczka, zapalniczka, kilkadziesiąt złotych i jakieś drobne w portfelu.
    - Chłopaki mogą oddać go doktorowi Woźniakowi? – spytał podkomisarz.
    Prokurator w milczeniu kiwnął głową i podszedł do biurka. Nie wyglądało na miejsce pracy. Owszem, był tam kałamarz i pióro, popielniczka z resztką cygara, okazałe popiersie króla Prus Fryderyka Wielkiego z brązu, ale w lewym rogu, gdzie zawsze piętrzą się stosy dokumentów, leżały ledwie cztery kartki. Może praca zamordowanego nie wymagała zbyt dużej biurokracji? Chwilę stał zamyślony jakby zapomniał po co znalazł się w tym miejscu, po czym westchnął i zaczął przyglądać się pomieszczeniu. Więc to co początkowo wziął za salon czy też pokój gościnny, w rzeczywistości pełniło rolę gabinetu? Nie było tu dużo książek, ledwie kilka dotyczących rozwoju sztuki. Za to półki wypełniały różne rzeźby i porcelanowe cacuszka. Ściany zdobiły całkowicie nieraz kontrastujące ze sobą obrazy. Przystanął chwilę przed przytłaczającym wszystko, umieszczonym po lewej stronie kominka, wielkim portretem Piłsudskiego. Coś tu nie pasowało. A może po prostu wszystkiego było za dużo?
    - Wygląda na to, że dobrze mu się powodziło. Kto to?
    - Piłsudski, marszałek Polski, panie prokuratorze – odparł z zadowoleniem jeden z posterunkowych, którzy przyszli z noszami po zwłoki.
    - To wiem – warknął Karski. – O ofiarę pytam.
    - Ofiara to na szczęście nie Piłsudski – uśmiechnął się Krzyżostaniak sięgając do notatek. – Zamordowany Jerzy Saducki…
    - A może szkoda, że nie Piłsudski – mruknął pod nosem prokurator.
    - … jak zauważyłeś: dość majętny człowiek. Żona, Maria Saducka, wyjechała wczoraj wieczorem do krewnej w Rawiczu.
    - Skontaktujcie się z tamtejszym posterunkiem policji, niech ją znajdą i powiadomią o śmierci męża. Dzieci?
    - Nie mieli.
    - Tym lepiej. Przynajmniej nie trzeba ich powiadamiać. Coś zginęło?
   - Nie wiemy jeszcze. Za obrazem jest sejf. W sumie nie wiem dlaczego ludzie sądzą, że chowają sejf, a zawsze ukrywają go za obrazem? Ale zamknięty. Przyjedzie żona to sprawdzimy.
    - Nie widać oznak przeszukiwania pokoju. Żadnych wyciągniętych szuflad, wyrzuconych zawartości szaf. Nawet portfela mu nie zabrano. Kto go znalazł?
    - Służąca - podkomisarz sięgnął do notatek. – Krysia Duda. Banaszak pociesza ją w kuchni.
    - Byle nie przesadnie skutecznie.
    Podkomisarz wsunął notes do kieszeni. Karski stał przy drzwiach i wpatrywał w ścianę, jakby tam miał odnaleźć odpowiedź na wszystkie pytania dręczące ludzkość od zarania dziejów.
    Znali się od piętnastu lat i właściwie dzięki pomocy młodego wówczas prokuratora Krzyżostaniak zaczął awansować jeszcze w czasach pruskich. Wielka Wojna rozdzieliła ich na krótko, ale po odzyskaniu niepodległości, ze względu na braki kadrowe, porucznik Adam Karski przez jakiś czas kierował pracami gostyńskiego sądu pełniąc jednocześnie funkcję zwierzchnika tworzącej się w mieście policji. Krzyżostaniak miał swój udział w kilku dość poważnych sprawach, które prowadził prokurator. Byli po imieniu i często spotykali się prywatnie. Teraz policjant wyczuł, że Adam nie jest taki jak zwykle. Owszem, zawsze trochę zrzędził, a jego cynicznych docinek bali się szeregowi funkcjonariusze. Ale dziś był jakiś nieobecny i na pewno nie było to skutkiem bliskiej przyjaźni z francuskim koniakiem.
    - Chodzi o wczorajsze wydarzenia? – Krzyżostaniak zapalił papierosa. – To jednak coś więcej niż zwykłe zamieszki?
    Zanim Karski zdążył odpowiedzieć w drzwiach stanął Banaszak.
    - Ona ciągle ryczy – pożalił się. – A teraz mówi, że musi iść do domu i żadna siła jej nie powstrzyma.

You have no rights to post comments

Related Articles