Prolog

Prolog

Prolog
12 maja 1926
Oberża Waleńskiego.
Godz. 20.30

    - Już myślałem, że wcale pan nie dotrzesz – burknął Józef Kudłacz na widok podchodzącego do stolika wysokiego bruneta. Podniósł kufel do ust, dopił piwo i skrzywił się. Nie smakowało najlepiej, ale zdarzało mu się pić już gorsze. Spojrzał krytycznie na ledwie centymetrową pianę utrzymująca się na powierzchni, westchnął i dopił do końca.
    Na szczęście zapadł już zmrok i przez okno nie widać już było rozdeptanego końskimi kopytami placu targowiska z piętrzącymi się co kilka kroków zwierzęcymi odchodami koni, krów, świń. Jakby ten teren w centrum miasta nie można było inaczej zagospodarować. Tylko w tym mieście od czasów odzyskania niepodległości rządziły dwie partie narodowcy zwani popularnie endecją i Narodowej Partii Robotniczej, do której sam należał. Na okolicznych wsiach bezwzględną przewagę posiadało centro-prawicowy PSL „Piast” Wincentego Witosa. Inne partie, szczególnie te lewicowe nie miały tu racji bytu, a Piłsudskiego oskarżano o niechęć do Powstania Wielkopolskiego.
    - Podać to samo szanownemu panu radnemu? – Właściciel oberży pojawił się znikąd i stanął koło stolika. Przybycie dodatkowego klienta nie mogło umknąć jego uwagi, ale Kudłacz zdawał sobie sprawę, że zasłużył sobie u Waleńskiego na specjalne traktowanie.
    - Daj pan jeszcze nam po piwie i krwistym steku dla mnie i mojego przyjaciela, bo zgłodniałem czekając. Ale piwo dajcie ze świeżej beczki, bo to stare to możecie podać, jak tu przyjdą te narodowe bojówki, a nie szanowni klienci. Tak, panie Rafale?
    Przybyły kiwnął tylko głową. Z roztargnieniem odłożył kapelusz cienkie palto na stojący opodal wieszak. Był przystojnym, eleganckim mężczyzną po trzydziestce, jednak teraz poszetka w butonierce była niechlujnie wsadzona, kołnierz marynarki wygięty, a fryzura, która wydostała się spod modnego kapelusza na pewno wymagała poprawienia.
    - Mam nadzieję, że nie na kolację w milczeniu wysłałeś mi pan zaproszenie. – Miejski radny Narodowej Partii Robotniczej przetarł chusteczką łysinę. Jego nazwisko zdecydowanie nie pasowało do wyglądu. – Sądząc po tym, żeś mocno wzburzony, musi to być coś wyjątkowego.
    - Coś się dzieje w Warszawie – wydusił z siebie Rafał Kuć pochylając się nad stołem.
    - Coś się dzieje w Warszawie już od dłuższego czasu – wzruszył ramionami Kudłacz. – Kolejny, nie wiem który już po wojnie, może czternasty rząd już się tworzy. Witos ma być premierem, ale nie w smak to Dziadkowi Piłsudskiemu. Taki wywiad walnął wczoraj dla Kuriera Porannego, że im cenzura cały numer zarekwirowała. Ledwo trochę nakładu rano się ponoć sprzedało. Znajomy mi dzwonił co udało mu się jeszcze kupić…
    - Też dzwoniłem do znajomego – przerwał mu młodszy mężczyzna. – Do Warszawy. Dziś popołudniu.
    - No i co? To nie zabronione – zakpił radny. – Chyba, że nasi endeccy koledzy zrobią narodowy zamach, jak ten ich Mussolini i zapędzą nas w kozi róg.
    - Dzwoniłem, ale.. - przerwał na chwilę umożliwiając kelnerowi postawienie na stoliku dwóch kufli z piwem i ociekających krwią steków z gorącą kapustą i ziemniakami.
    - Połączenie z Warszawą jest zerwane! – wydusił z siebie kiedy zostali sami.
Kudłacz umoczył wąsy w piwie i przez chwilę delektował się produkcją gostyńskiego browaru. Odstawił kufel i przysunął sobie talerz ze stekiem. Odkroił spory kawałek mięsa i wsunął go do ust. Kamiński już zaczął się zastanawiać, czy w ogóle jego rozmówca usłyszał, co powiedział, kiedy działacz NPRu podniósł głowę i mruknął z pełnymi ustami.
    - Czyli się zaczęło.
    - Co się zaczęło?
    Kudłacz przetarł wąsy serwetką i podniósł głowę.
    - Skoro premier Witos postanowił zatkać usta samemu Marszałkowi konfiskując jego wywiad, to musiał podać jakieś podstawy prawne. Sądzę, że dokonano cenzury pod pretekstem nawoływania do rozruchów. A to wiązać się musi z kolejnym krokiem: oskarżeniem Piłsudskiego o działalność antypaństwową. A Józefy nie lubią czekać z założonymi rękami na ruch przeciwnika, wiem po sobie – zaśmiał zadowolony ze swojego dowcipu, ale zaraz spoważniał. – Czyżby Marszałek zdecydował się na zamach stanu?
    - Zadzwoniłem do siostry ciotecznej z Milanówka. Mówiła, że od stolicy słychać wystrzały.
Przez chwilę zapadła cisza. Kudłacz zdawał się być pochłonięty talerzem z parującą zawartością, jakby nie jadł od kilku dni. Kuć patrzył zafascynowany jak Józef z dziwną satysfakcją kroi kolejne kawałki prawie surowego mięsa i pakuje sobie do ust.
    - Wystygnie panu, a szkoda, bo tutejszy kucharz robi wyjątkowy stek. Jest krwisty, a jednocześnie miękki. A pan, jeszcze pan nie zacząłeś jeść, a już ufafluniłeś sobie rękaw marynarki – zganił go Kudłacz. – na głodnego ciężko się myśli. Bez jedzenia procenty też za szybko uderzają do głowy. Ten tu, Kubuś Kreft – wskazał na stolik pod ścianą, gdzie kiwał się na krześle z trudem utrzymując równowagę sześćdziesięcioletni blondyn z fryzurą na jeża – przyszedł godzinę przed tobą, a już ma dość. No chyba że gdzieś wcześniej popił.
    - Masz pan zamiar o jedzeniu i piciu mówić w takiej sytuacji – oburzył się Kamiński, ale sięgnął po talerz.
    - Jeżeli Piłsudski zaczął przewrót, a myślę, że on zaczął, nie czekał na ruch Witosa, to wszystko zależy od prezydenta. Oby jak najszybciej zdymisjonował rząd. Bo jak nie, to poleje się więcej krwi – Kudłacz mówił powoli patrząc w okno. – Ale my musimy wiedzieć, co będzie tu, w Poznańskiem.
    - Poznań opowie się przeciw Piłsudskiemu.
    - To pewne – żachnął się radny NPR. – Tu rządzi endecja, ale wśród moich partyjnych kolegów jest już rozdział. I trzeba to wykorzystać.
    - To o czym pan mówi, to wojna domowa! – Kuć spojrzał z przerażeniem. – Kiedy ludzie się o tym dowiedzą, wybuchnie panika.
    Już od kilku dni można było wyczuć niepokój na ulicach. Im większe miasto, ty bardziej ten stan napięcia można było wyczuć. Coraz częściej dochodziło też do starć bojówek partyjnych.
    - Komuś jeszcze o tym mówiłeś?
    Mężczyzna zawahał się – Nie. Nikomu o tym nie powiedziałem.
    - Gostyń, podobnie jak całe Poznańskie opowie się za Witosem – pokiwał głową Kudłacz. – Ale jeśli znajdziemy coś, co by zohydziło endecję i zwolenników Witosa, to możemy pozyskać przychylności ekipy, która przejmie władzę. Jest kilku zwolenników Piłsudskiego w mieście. Teraz jest czas, żeby się określić, panie Rafale, po której stronie stoimy.

Opowiadanie I

Opowiadanie I


13 maja 1926
Kamienica przy Świętego Ducha
Godzina 7.30

    Podkomisarz Krzysztof Krzyżostaniak zdziwił się, kiedy dzwoniąc po siódmej do Karskiego, usłyszał głos rozmówcy zanim zdążył zapalić papierosa. Prokurator nie należał do rannych ptaszków, i na poranne telefony odpowiadał stekiem wyzwisk, do których już przyzwyczaiła się panienka na centrali. Co prawda przepisy pocztowe jasno określały, że rozmowę można przerwać jedynie w dwóch przypadkach: pytaniem „Mówi się?” lub jeżeli jeden z rozmówców używa wulgaryzmów. Obsługująca gostyńską centralę telefoniczną Maria Janowska, sumienna pracowniczka Poczty Polskiej, a prywatnie matka dwóch uroczych córek Zofii i Anny, nauczyła się ignorować ozdobniki, jakie pojawiały się w porannych rozmowach z numerem należącym do państwa Karskich. Szczególnie jeżeli łączyła linię z posterunku policji na ulicy 3 – Maja 118.
    - Gdzie? – Głos prokuratora nie był ochrypły, co wskazywało, że jest już po porannej kawie.
    Krzyżostaniak zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy kilkanaście minut później w drzwiach domu przy ulicy Szerokiej pojawił się Karski w drogim garniturze i nienagannie wyprasowanej białej koszuli. Stawiał na to to, że prokurator nie zasnął tej nocy ze względu na skutki obcowania z kwadratową butelką wypełnioną brązowawym płynem, co często zdarzało się, kiedy małżonka prokuratora wyjeżdżała z córką odwiedzić siostrę w Warszawie i na miejsce dotrze w stanie „męskiego zmęczenia”. Karski, mimo że nie tryskał entuzjazmem, na pewno daleki był od skutków alkoholowej libacji.
    Prokurator warknął na młodego policjanta, który wprowadził go do salonu. Posterunkowy zniknął jeszcze szybciej niż się pojawił.
    - Szybko pojawiłeś się na miejscu, ledwo co zdążyłem obejrzeć delikwenta – przywitał go doktor Woźniak nie przestając badać zmarłego. – Ja już w niczym temu panu nie mogę pomóc.
    - Powiedz mi, że to wypadek i niepotrzebnie zrywałem się o tej porze przez pół miasta.
   - O ile możliwe jest uderzenie się przedmiotem zakończonym metalowym elementem z taką siłą, że śmierć następuje natychmiast, a potem ukrycie tego narzędzia, to możesz uznać to za wypadek. No dochodzi do tego jeszcze kwestia uderzenia z dużą siłą siebie w tył głowy i nie pozostawienie na dłoniach śladów krwi – zakpił lekarz.
    - Karol, nie pierdol mi tu – Karski skrzywił się z niesmakiem. – Czyli mnie czeka śledztwo, a ciebie krojenie tego faceta. Wprost cudownie! Co na teraz możesz mi powiedzieć?
    Lekarz podniósł się. Był potężnym mężczyzną z szerokimi ramionami i lekką nadwagą. Sprawiał wrażenie poczciwego misia, ale poruszał się sprężyście.
    - Zgon nastąpił kilkanaście godzin temu. Może po sekcji będę mógł powiedzieć coś więcej. Śmierć zadano jednym, silnym uderzeniem twardym przedmiotem.
    - Młotek?
    - Niekoniecznie – zastanowił się Woźniak. – To było coś twardego. Może żelazo, może kamień? Ale nie młotek. To było coś, co miało bardziej nieregularne zakończenie. Część wbiła się głęboko, ale część tylko zmiażdżyła kość. To na pewno nie młotek czy narzędzie z płaską powierzchnią. Możesz rzucić okiem i zabieram truposza do siebie.
    Karki kiwnął głową. Był dziś wyjątkowo małokontaktowy. Z roztargnieniem spojrzał na leżące zwłoki. Na szarym bordowym dywanie zastygła już plama krwi. Mężczyzna mógł mieć około czterdziestu lat, ale spod opiętej kamizelki wyciskały się fałdy tłuszczu, a nalana twarz wyglądała niezdrowo. O ile trup mógł wyglądać zdrowo – pomyślał Karski. Przejrzał kieszenie nieboszczyka, ale nie znalazł w nich nic ciekawego: chusteczka, zapalniczka, kilkadziesiąt złotych i jakieś drobne w portfelu.
    - Chłopaki mogą oddać go doktorowi Woźniakowi? – spytał podkomisarz.
    Prokurator w milczeniu kiwnął głową i podszedł do biurka. Nie wyglądało na miejsce pracy. Owszem, był tam kałamarz i pióro, popielniczka z resztką cygara, okazałe popiersie króla Prus Fryderyka Wielkiego z brązu, ale w lewym rogu, gdzie zawsze piętrzą się stosy dokumentów, leżały ledwie cztery kartki. Może praca zamordowanego nie wymagała zbyt dużej biurokracji? Chwilę stał zamyślony jakby zapomniał po co znalazł się w tym miejscu, po czym westchnął i zaczął przyglądać się pomieszczeniu. Więc to co początkowo wziął za salon czy też pokój gościnny, w rzeczywistości pełniło rolę gabinetu? Nie było tu dużo książek, ledwie kilka dotyczących rozwoju sztuki. Za to półki wypełniały różne rzeźby i porcelanowe cacuszka. Ściany zdobiły całkowicie nieraz kontrastujące ze sobą obrazy. Przystanął chwilę przed przytłaczającym wszystko, umieszczonym po lewej stronie kominka, wielkim portretem Piłsudskiego. Coś tu nie pasowało. A może po prostu wszystkiego było za dużo?
    - Wygląda na to, że dobrze mu się powodziło. Kto to?
    - Piłsudski, marszałek Polski, panie prokuratorze – odparł z zadowoleniem jeden z posterunkowych, którzy przyszli z noszami po zwłoki.
    - To wiem – warknął Karski. – O ofiarę pytam.
    - Ofiara to na szczęście nie Piłsudski – uśmiechnął się Krzyżostaniak sięgając do notatek. – Zamordowany Jerzy Saducki…
    - A może szkoda, że nie Piłsudski – mruknął pod nosem prokurator.
    - … jak zauważyłeś: dość majętny człowiek. Żona, Maria Saducka, wyjechała wczoraj wieczorem do krewnej w Rawiczu.
    - Skontaktujcie się z tamtejszym posterunkiem policji, niech ją znajdą i powiadomią o śmierci męża. Dzieci?
    - Nie mieli.
    - Tym lepiej. Przynajmniej nie trzeba ich powiadamiać. Coś zginęło?
   - Nie wiemy jeszcze. Za obrazem jest sejf. W sumie nie wiem dlaczego ludzie sądzą, że chowają sejf, a zawsze ukrywają go za obrazem? Ale zamknięty. Przyjedzie żona to sprawdzimy.
    - Nie widać oznak przeszukiwania pokoju. Żadnych wyciągniętych szuflad, wyrzuconych zawartości szaf. Nawet portfela mu nie zabrano. Kto go znalazł?
    - Służąca - podkomisarz sięgnął do notatek. – Krysia Duda. Banaszak pociesza ją w kuchni.
    - Byle nie przesadnie skutecznie.
    Podkomisarz wsunął notes do kieszeni. Karski stał przy drzwiach i wpatrywał w ścianę, jakby tam miał odnaleźć odpowiedź na wszystkie pytania dręczące ludzkość od zarania dziejów.
    Znali się od piętnastu lat i właściwie dzięki pomocy młodego wówczas prokuratora Krzyżostaniak zaczął awansować jeszcze w czasach pruskich. Wielka Wojna rozdzieliła ich na krótko, ale po odzyskaniu niepodległości, ze względu na braki kadrowe, porucznik Adam Karski przez jakiś czas kierował pracami gostyńskiego sądu pełniąc jednocześnie funkcję zwierzchnika tworzącej się w mieście policji. Krzyżostaniak miał swój udział w kilku dość poważnych sprawach, które prowadził prokurator. Byli po imieniu i często spotykali się prywatnie. Teraz policjant wyczuł, że Adam nie jest taki jak zwykle. Owszem, zawsze trochę zrzędził, a jego cynicznych docinek bali się szeregowi funkcjonariusze. Ale dziś był jakiś nieobecny i na pewno nie było to skutkiem bliskiej przyjaźni z francuskim koniakiem.
    - Chodzi o wczorajsze wydarzenia? – Krzyżostaniak zapalił papierosa. – To jednak coś więcej niż zwykłe zamieszki?
    Zanim Karski zdążył odpowiedzieć w drzwiach stanął Banaszak.
    - Ona ciągle ryczy – pożalił się. – A teraz mówi, że musi iść do domu i żadna siła jej nie powstrzyma.

Opowiadanie III

Opowiadanie III


13 maja 1926
Sąd Powiatowy
Godzina 12.30

    - Przesłuchałeś Gąsikową?
    - Wyszła do kościoła. – Podkomisarz rozłożył bezradnie ręce. – Nie wyciągnę jej z nabożeństwa. Musimy poczekać.
    - Cholera jasna – Karski walnął pięścią w stół.
Gołąb, który siedział na parapecie gmachu sądu powiatowego przerażony poderwał się do lotu podmuchem piór strząsając rozsypane mu wcześniej okruszki chleba. W otwartych drzwiach gabinetu prokuratora pojawiła się i zaraz znikła potraktowana wściekłym spojrzeniem, głowa jednego z młodszych pracowników.
    Zza ściany dało się słyszeć demonstracyjnie głośne westchnienie sekretarki, Jadwigi Gorczyńskiej i jej utyskiwanie na ciężkie czasy, w których nawet dżentelmeni publicznie używają wulgaryzmów i tracą panowanie nad sobą.
Krzyżostaniak zamknął drzwi i wyjął papierosa nie zapalając go. Chwilę ugniatał go w rękach, po czym włożył za ucho.
    - Możesz mi powiedzieć co się dzieje? – zwrócił się do prokuratora. – Żona cię rzuciła, czy teściowa przyjeżdża na miesiąc? Nie wiem co gorsze.
    Karski bez słowa otworzył szafkę w biurku, wyjął butelkę i dwie ręcznie cięte szklanki z grubym dnem. Nalewał powoli rozkoszując się widokiem falującego brązowego płynu.
    - Czym tym razem chcesz mnie truć? – Krzyżostaniak spojrzał nieufnie na podawany trunek.
    - Francuski calvados. Brandy.
    - O matko!
    - Wiem – uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia Karski. – jak zwykle będziesz mi udowadniał, że z uwagi na warunki klimatyczne i słowiańskie predyspozycje genetyczne, w tym miejscu skazani jesteśmy na czystą wódkę, a wszelkie inne alkohole będą na nas działać wyjątkowo szkodliwie. Takie nasze uwięzienie geopolityczno-etylowe.
    - Że co? – Policjant wybałuszył oczy.
    - Nie ważne – Prokurator pociągnął spory łyk. – Żona mnie nie opuściła, a teściowa raczej nas zaprasza do siebie, niż obarcza swoją obecnością w naszym domu. Problem jest dużo poważniejszy. Zresztą na pewno lada moment będziesz miał telegramy, albo już masz na biurku w komisariacie.
    - Słyszałem o rozruchach w Warszawie – Krzyżostaniak wzruszył ramionami – nic nowego.
    - To już nie rozruchy garstki partyjnych wichrzycieli. Tym razem do walki stanęło wojsko.
    - Wojsko jest po stronie rządu, to z kim ma walczyć?
    - Nasze wojsko, przeciw naszemu wojsku, rozumiesz? Piłsudski i jego zwolennicy kontra rząd. Wczoraj zaczęła się wojna domowa! Piłsudski chce przejąć władzę za wszelką cenę i nie ma zamiaru zawracać sobie głowę kwestiami legalności.
    - Trzeba przyznać, że ostatnio rządy zmieniały się co kilka miesięcy i afery wybuchały za aferą. Nie wiem jak ty, ale ja do zwolenników rzędów Chjeny nie należałem.
    - Ja też – Karski uzupełnił szklanki. – Ale nie lubię, jak ktoś w imię naprawienia, stosuje te same metody, które krytykuje. Tam w Warszawie toczą się walki, Polak strzela do Polaka, giną ludzie! A my dowiaduje się pokątnie. Od znajomych, którzy uciekli z Warszawy i udało im się zadzwonić, bo stolica ma odcięte połączenia. Wiem od znajomych z Poznania, że wojsko wielkopolskie jedzie na odsiecz.
    Zapadła taka cisza, że słychać było żałosny stukanie maszyny do pisania w odległym pokoju na parterze.
   - Mam na bieżąco kontakt z kolegą Gajewskim z Poznania. Oni mają tam gazety, które na bieżąco wystawiają informacje. „Kurier Poznański” wydał wczoraj wieczorem dodatek.
    - Jak wygląda sytuacja?
    - W tym sęk, że nikt nie wie, co tam się naprawdę dzieje – Karski potarł podbródek. – mam już poranne wydanie „Kuriera Poznańskiego”…
    - Raczej nie darzy sympatią marszałka…
    - Pewnie, że nie – prokurator rzucił na stół gazetę. – Twierdzą, że rząd panuje nad sytuacją, ale im nie wierzę. Poznański „Przegląd Poranny” przesadza w drugą stronę: powołuje się na napaść na dom Piłsudskiego w Sulejówku, a zamach spowodowany był aresztowaniem szeregu wyższych oficerów. Bzdura! Piłsudski po prostu szukał pretekstu do buntu, a Witos mu go dał.
Krzyżostaniak wyjął mały kawałek kartki i położył na „Kurierze”.
    - Oficjalny komunikat Polskiej Agencji Telegraficznej: „Po krótkich utarczkach na ulicach miasta, stolica miasta znajduje się w rękach marszałka Piłsudskiego. Tłumy manifestują na jego cześć”. A co w Poznaniu? Wielkopolska zawsze była endecka.
    - Zależy od gazety – uśmiechnął się krzywo prokurator. – Była demonstracja na Placu Wolności i odśpiewanie roty. Ludzie się boją wojny domowej, ale oszołomy też się już uaktywniają. Nawet wśród studentów. Korporacji „Silesia” zrobiła zebranie, gdzie na koniec zaintonowano hymn faszystowski. Jak podaje gazeta „wśród ogólnego entuzjazmu”. Nakręcają się gówniarze, cholera!
    - A poważniejsi politycy?
    - Jest oświadczenie poznańskich przedstawicieli głównych partii: NPR-u , endecji, PSL „Piast”, Chrześcijańskiej Demokracji i Stronnictwa Chrześcijańsko Narodowego przeciwko „rokoszowi” Piłsudskiego.
    - Lewica popiera przewrót?
    - Na to wygląda. Ale za chwilę może dojść do samorzutnej walki zbrojnej w każdym, nawet najmniejszym miasteczku w tym kraju. Jeżeli za broń chwycą bojówki partyjne, to wojna domowa rozleje się w zastraszającym tempie.
    - Ada z Marysią są w Warszawie – pokiwał głową policjant.
    - Na szczęście pod Warszawą, w Milanówku. Ale to i tak blisko tych wydarzeń. Za blisko. Zresztą za chwilę walki mogą przenieść do każdego miasta. I ludzie zaczną do siebie strzelać…
Pukanie do drzwi zabrzmiało jak kanonada z broni maszynowej. Banaszak wszedł nie czekając na zaproszenie.
    - Radny Józef Kudłacz – wyszeptał wskazując palcem za siebie. – Pilnie chce się widzieć z panem prokuratorem.
    - Niech zaczeka. Poproszę go, jak skończę rozmowę – Karski wskazał znacząco na szklanki na biurku.
Banaszak kiwną głową i po chwili zza drzwi dało się słyszeć podniesione głosy. Mężczyźni w gabinecie bez słowa chwycili za szklanki.
    - Józef Kudłacz? – Krzyżostaniak przełknął i skrzywił się. – Nie znam się na tych walkach w naszej radzie. Co to za gość?
    - W Radzie Miejskiej masz dwie siły: narodowców, czyli endecję, i NPR, kiedyś blisko z nią związanymi, a dziś część z enpeerowców popiera Piłsudskiego. W obecnej sytuacji jestem ciekawy po której stronie opowie się Kudłacza. – Karski schował butelkę i szklanki do biurka, otworzył szerzej okno. Znajomy gołąb przyglądał mu się z pobliskiego trawnika. Chyba nie mógł mu wybaczyć pozbawienia przekąski na parapecie. Westchnął ciężko i z rezygnacją machnął na Krzyżostaniaka, żeby poprosił radnego.
    - Chyba pan rozumie, że ta sprawa ma olbrzymie znaczenie – Kudłacz od razu przeszedł do meritum sprawy. – Zamordowano człowieka i jest to mord polityczny.
    - Jakiego człowieka? Jaki mord polityczny? – Prokurator usiadł za biurkiem wskazując gościowi miejsce naprzeciw. Podkomisarz stał oparty o parapet i miętolił w palcach papierosa.
    - Jurek Saducki został wczoraj zamordowany! Panie prokuratorze, wieści w takim małym mieście rozchodzą się szybko.
    - No i…? Ma pan jakieś informacje, które mogą pomóc w ujęciu sprawcy?
    - Jakieś informacje? – Kudłacz aż poczerwieniał. – Przecież to jest mord polityczny! To reakcja na próby przywrócenia normalności przez Marszałka Piłsudskiego! Te zaplute karły będą nas tutaj teraz wyrzynać!
    - O kim pan mówi?
    - O endekach!
    - O pańskich kolegach radnych narodowych? – uśmiechnął się niewinnie Karski. – Który stoi za tym mordem? Hejnowicz? Sura? Psarski?
    - Pan sobie żartuje – oburzył się Kudłacz. Prokurator z obrzydzeniem zauważył, że kropelki śliny poleciały na biurko. – Ja to zgłoszę do Warszawy, że w Gostyniu morduje się patriotów wspierających Marszałka. Powiem im to. Że nie tylko w stolicy giną ludzie, a tu na prowincji opanowanej przez endecję morduje się prawdziwych Polaków. Saducki nie ukrywał swojego poparcia dla Marszałka i nagle, w dniu kiedy Wódz sięga po władzę, ginie zamordowany. A prowincjonalny prokurator nie widzi w tym żadnej zbieżności!
    - O ile się nie mylę przedstawiciel Zarządu NPR pan poseł Władysław Herz podpisał się pod apelem przeciw rebelii Piłsudskiego.
    - Ale pan profesor Wierzejewski ma inne zdanie.
    - Się szykuje rozłam w partii?
    Radny poderwał się z fotela. Górował teraz nad nadal siedzącym w miękkim, skórzanym fotelu Karskim, który bawił się nożem do otwierania listów. Odłożył go na bok i spojrzał rozmówcy w oczy.
- Bardzo dziękuję, panie radny, za cenne uwagi. Na pewno pańska wizyta nie była bezowocna i zostanie zapamiętana.
    Kudłacz kiwnął głową na pożegnanie i wyszedł trzaskając drzwiami.
    - Że pajac, to pewne – stwierdził podkomisarz. – Ale może w tym co mówi jest coś ważnego.
    - I tu się z tobą zgodzę – przytaknął Karski wyjmując ponownie butelkę i szklanki. – Zauważyłeś, że tak naprawdę nie był wcale zdenerwowany?

Opowiadanie II

Opowiadanie II


13 maja 1926
Mieszkanie w kamienicy ulica Św. Ducha
Godzina 8.40

    Krysia Duda płakała. Rozmazany makijaż spływał jej po policzkach, a duże czarne oczy wydawały jeszcze większe. Była uroczym i chyba niezbyt rozgarniętym dziewczątkiem, które po raz pierwszy znalazło się w centrum wydarzeń.
    - Bo ja, panie sędzio, nic nie wiem – przetarła oczy chusteczką wyciągniętą z kieszeni białego fartuszka. – Przyszłam rano posprzątać i znalazłam pana Saduckiego jak leżał. Mało zawału nie dostałam. A miała to być spokojna praca. Matka mówiła żeby moja młodsza siostra, Jaźdzka poszła sprzątać, bo ona jest bardziej bystra, ale pani Saducka powiedziała, że jeszcze jest za młoda i mnie wybrała. A ja się z takim państwem to nie umiem dogadywać. Oni jacyś inni. A tu jeszcze proszę: wchodzisz do pracy, a tam trup – żałośnie pociągnęła nosem.
    - O której znalazła pani zwłoki? – Karskiego udało się przerwać lawinę słów służącej.
    - Było parę minut do siódmej.
    - Czy drzwi były otwarte? – zadał szybko kolejne pytanie.
   - Tak, ale pomyślałam, że pan Saducki już jest u siebie i pracuje. Jak żona wyjeżdżała, to wtedy wcześniej przychodził do pracy. Lubił posiedzieć sobie od rana i wypić kawę w biurze. Bo on…
    - Czy ostatnio wydarzyło się coś dziwnego? Ktoś go odwiedzał? A może Saducki zachowywał się inaczej?
    - A skąd ja mam wiedzieć takie rzeczy? – Duda podniosła zdziwione oczy. – Przecież ja tylko sprzątam i czasem kawę podam. Ani ja gości przyjmuję, ani ze mną o poważnych sprawach pan Saducki nie rozmawia. Pan lubił sobie często pogadać, jak rano gazetę czytał, to wyzywał wtedy i coś o Piłsudskim gadał, ale ja nie rozumiałam nic z tego, co mówił.
    - Ale może pani…
    - Jaka ja pani? – żachnęła się dziewczyna. – Pan tak nie mówi, bo mi głupio słuchać. Krysia jestem.
    - Więc Krysiu, może widywałaś kogoś ostatnio u pana Saduckiego?
    - On się spotykał często ze swoim wspólnikiem panem Oberek. Inni też przychodzili, ale ja nie znam. Nie interesuję się innymi ludźmi, nie to co ta stara Gąsikowa z naprzeciwka. Wścibskie babsko wszystkich obserwuje, a jeszcze tak bezczelna, że kiedyś mnie wypytywała o pana Saduckiego. Kazałam jej ten swój ciekawski dziób nie wsadzać w nieswoje sprawy.
Karski spojrzał znacząco na Krzyżostaniaka. Policjant kiwnął głową i wyszedł z pokoju.
    - Jaki był pan Saducki?
    Krysia Duda posłała mu zdziwione spojrzenie.
    - A jaki miał być? No normalny.
    - Lubiłaś go? – westchnął Karski. – A może on okazywał, że cię lubi?
    - No wiesz pan? – oburzyło się dziewczę. – Ja nie z takich! Co prawda, jak pierwszy raz weszła do tego gabinetu i zobaczyłam to bezeceństwo nagie na biurku, to się oburzyłam. Bo krzyża tam nie ma, a jakieś świństwa gołe w oczy kłują. Ale on był grzeczny bardzo. To znaczy… jak to chłopy… Raz próbował mnie klepnąć, jak kurze ścierałam, ale mu się odmachnęłam szmatą i już więcej nie próbował. Bo ja, panie prokuratorze, porządna dziewczyna jestem!
   - No w to nie wątpię! – szybko przytaknął Karski. – Czy kiedy pani weszła paliło się światło w gabinecie?
   - Nie – zdziwiła się – przecież było już jasno.
   - I niczego nie dotykałaś?
   - Panie prokuratorze, jak pchnęłam te drzwi i zobaczyłam leżącego pana Saduckiego w kałuży krwi, to natychmiast pobiegłam zadzwonić po pomoc.